Pomysł rejsu zrodził się u Michała Kozłowskiego, szkutnika, który dwa lata wcześniej zbudował moją łódkę – antilę 24.4 i chciał sprawdzić jej zachowanie w warunkach bałtyckich. Mając za sobą kilkanaście rejsów morskich nie widziałem problemu. Skompletowaliśmy załogę w składzie Michał, Andrzej Kamecki, Jakub Hass i oczywiście ja. 4 sierpnia 2024r. zwodowaliśmy łódkę w małym, ale sympatycznym porcie Stewa i jeszcze tego dnia wypłynęliśmy przyjmując kurs na Kłajpedę. 

Po 42 godzinach częściowo niestety na silniku cumowaliśmy w marinie w fosie przy zamku. Most obrotowy z napędem ręcznym otwierany  co pełną godzinę na 15 minut. Port zadbany opłata 20,- €

 + 30 € kaucji zwrotnej za kartę do wc. Muzeum zamkowe czynne dopiero od środy, na ulicach mało ludzi na miejscowym bazarku sporo grzybów, warzyw i owoców, kupiliśmy kurki i zrobiłem duszone w śmietanie.

Zwiedziliśmy starówkę i popłynęliśmy promem na mierzeję do muzeum morskiego. Bilet na prom w obie strony 1,70 €, do muzeum już 16,- €.

W podziemiach fortu akwaria z rybami i duży basen ze szklanymi tunelami nad głowami. Sporo eksponatów broni z okrętów, ciekawostką były karabiny do strzelania podwodnego dla płetwonurków, na zwiedzanie potrzeba co najmniej 2 godziny ale miejsce godne polecenia.

Po posiłku mimo przeciwnego słabego wiatru na silniku ruszyliśmy do Lipawy.

W awanporcie Lipawy wyprzedzał nas duży holownik, zeszliśmy mu z drogi trochę poza tor i zawadziliśmy mieczem o kamienie, szybki wybranie fału miecza i po kłopocie, ale kilerem mógł być problem. Marina pusta opłata 20,-€ za wszystko nawet z pralką. Nocka, zwiedzanie Lipawy, drobne zakupy i w drogę sprzyjające wiatry chcemy wykorzystać do przepłynięcia do Windawy.

Całą drogę baksztag i słońce, niestety na kuchni bez kardana trudno gotować na fali, jemy kanapki. W porcie Y-bomy, opłata 25,- € za wszystko. Mocno się rozwiało, przy główkach portu sypie piachem jak na pustyni, zwiedzamy miasto bardzo zadbane, krowy i park kotwic. Sklepy czynne w niedzielę, małe brukowane uliczki z uroczymi drewnianymi domami. Wypływamy z portu mimo silnego wiatru ale z dobrego kierunku, Jednym halsem dopływamy do Mǒntu na Saremie. Płynęliśmy tylko na foku a i tak przekraczaliśmy 5 w. W Mǒntu wszystko nowe i zadbane w porcie Y-bomy opłata 20.-€ , nocujemy.

Wiatr ustał, ruszamy na silniku w stronę przesmyku między Saremą a stałym lądem. Morze jak lustro widzieliśmy kilka stad fok. Trochę powiało, stawiamy żagle. Po ciemku zacumowaliśmy na wyspie Muhu w porcie Kuivastu. Marina ładna i zadbana z przeprawą promową na stały ląd. Opłata 25,-€. Stacja paliw, sklepik i to wszystko.

Przepłynęliśmy do portu Dirhami. Port duży zadbany ale oprócz nas tylko 5 jachtów w tym dwa miejscowe, restauracja z barkiem, opłata 25,-€.

Rano słonko i baksztag obieramy kurs na Tallin. Cumujemy przy muzeum morskim opłata 35,-€, pralki i sauna w cenie. Bilet do muzeum 20,-€ warto zobaczyć. Port ma znakomitą lokalizację, do starówki dwadzieścia minut spacerem. 3 dni spędzamy w Tallinie jest co zwiedzać, starówka wspaniała.

Obieramy kurs na Helsinki płyniemy 50 mil w poprzek Zatoki Fińskiej uważając na statki płynące do Petersburga.  

 Miasto już z daleka zniechęca widokiem wieżowców. Michał przeczytał w locji Jerzego Kulińskiego opis podejścia do Helsinek. Wchodząc do portu trzeba uważać na wiele wysp i duży ruch statków i promów. Jest wiele portów jachtowych ale tylko część przyjmuje gości. Stanęliśmy w porcie gościnnym

Marina Bay na wyspie Katajanokka połączonej z lądem kilkoma mostkami. Port obsługuje barmanka z kawiarni, opłata 40,-€ sauna w cenie. Piwo drogie i niedobre.

Kolejnego dnia zwiedzamy miasto ale hałas brzydka zabudowa nie przypadają nam do gustu. Na pamiątkę robię zdjęcie kasyna. Jemy miejscowe owoce morza.

Wypływamy, mijamy wyspy i wychodzimy na szerokie wody w planach mamy kurs na zachód, ale wiatr koryguje nasze plany. Musieliśmy przyjąć kurs na południe i na żaglach dopłynęliśmy w okolice Tallina. Dalej skręciliśmy na zachód i już na silniku płynąc na południowy zachód dopłynęliśmy do wyspy Osmussare. Wyspa cicha porośnięta karłowatą roślinnością, wszędzie ptaki, owce i kamienie. Dużo pozostałości po stacjonującym kiedyś wojsku. Na północnym cyplu latarnia morska. Jeden brzeg wyspy jest płaski z długim pasem kamiennych płycizn, drugi to uroczy kilkumetrowy skalisty klif. Po zwiedzeniu wyspy na nocleg przepłynęliśmy do pobliskiego portu Dirhami. Rano zrobiliśmy drobne zakupy spożywcze i uzupełniliśmy paliwo do silnika. Trochę na żaglach, trochę na silniku już po ciemku

i w strugach deszczu dopłynęliśmy do portu Triigi. Port niewielki ale sympatyczny opłata 22,-€. Poszliśmy do pobliskiego sklepu ale 3,5 km z napojami w torbach to trochę daleko. Wypłynęliśmy przyjmując kurs na przesmyk między wyspami Saaremą i Hiumą bo chcieliśmy realizować plan i odpłynąć do Gotlandi, niestety wiatr z zachodu przekraczał 7B i rozsądek nakazał zawracać. Nocowaliśmy ponownie w Triigi. Obsługa portu była zmuszona ponownie wywiesić polskie barwy. Było miło. Nastepnego dnia popłynęliśmy w kierunku wyspy Muhu i zacumowaliśmy, w znanym nam już, porcie Kuivastu. Z powodów zdrowotnych opuścił nas Kuba Hass i autobusem kursowym z Tallina wrócił do Warszawy. Niekorzystny wiatr komplikował żeglugę ale ruszyliśmy na południe następnie na południowy zachód i halsowaliśmy przy 6B, co było mało przyjemne ale udało się dopłynąć do Mǒntu na południowym cyplu Saremy. Byliśmy tu wcześniej. Tym razem poszliśmy na długi spacer do latarni na końcu cypla, zjedliśmy w miejscowej restauracji rybki jakieś karłowate śledziki i fląderki, ale mało smaczne - nie polecamy. Wypłynęliśmy o północy bo prognozy pogodowe były korzystniejsze.

W Windawie zameldowaliśmy się już o ósmej rano. Uzupełniliśmy zapasy, usmażyliśmy górę placków ziemniaczanych i regenerowaliśmy siły aby rano ruszyć w stronę Lipawy. Wiatry nie dopisywały i dopiero o 2100 zacumowaliśmy. W porcie same komercyjne jachty z Polski. Uzupełniliśmy paliwo i rano wypłynęliśmy w stronę Polski. Tym razem wiatry nam sprzyjały, wynagradzając poprzednie niedogodności. Po trzydziestu godzinach spokojnego acz szybkiego żeglowania zameldowaliśmy się w Helu, spacer przy pięknej pogodzie, pyszna polska rybka. Rano krótki przelot do Górek Zachodnich pod slip i tu niestety polska rzeczywistość, brak obsługi dźwigu. Jesteśmy zmuszeni do zmiany portu, po telefonicznych konsultacjach z kierowcą lawety uzgodniliśmy lądowanie w Błotniku. Tu odbyło się wszystko bardzo sprawnie, choć nie tanio, i wieczorem

7 pływała już po wodach Zalewu Zegrzyńskiego.

Podsumowanie.

Rejs trwał cztery tygodnie. Odwiedziliśmy Litwę, Łotwę, Estonię i Finlandię.

Cumowaliśmy w kilkunastu portach, w niektórych dwukrotnie. Przepłynęliśmy 1040 mil. Najdłuższy odcinek  Lipawa – Hel  150 mil płynęliśmy trzydzieści godzin. Najdłuższy czasowo przelot to z Gdańska do Kłajpedy zajęło to nam 42 godziny. Fale od rufy poza jednym wyjątkiem kiedy grzywacz od rufy nas zaatakował, nie robiły problemu i nie zalewały kokpitu. Falom dziobowym dzielnie przeciwdziałała szprycbuda. Nie jest to łódka na warunki sztormowe, ale kilka razy mieliśmy wiatry ponad 6B i nic groźnego się nie działo. Dużych przechyłów nie było, ale refowaliśmy się z wyprzedzeniem. Grot jest z jednym refem okazuje się iż niezbędny jest drugi ref. Łódka jest dobrze wyposażona ma światła nawigacyjne, radiostację, ploter z echosondą, wiatromierz, autopilot rumplowy i nadawczo-odbiorczy AIS. Michał zorganizował tratwę ratunkową i pirotechnikę.  

Powyższy tekst powstał na podstawie moich obserwacji oraz opisu rejsu wykonanego przez Michała Kozłowskiego zamieszczonego na stronie Jerzego Kulińskiego.        

Marek Żuławnik

 


Aby zobaczyć zdjęcia zapraszamy do działu ZDJĘCIA - ZDJĘCIA 20024 - 2024-Rejs Helsinki