Odsłony: 7596

 

Sprawozdanie z rejsu do Danii wykonanego w dniach 14 czerwca – 7 sierpnia 2010.

 

Mały wstęp

W terminie 24 czerwca – 7 sierpnia 2010 wykonaliśmy rejs do Danii Ewą3 (Antila 22 opi­sana w sprawozdaniu z rejsu wykonanego w roku 2009; zmieniono jednynie silnik na ya­mahę uciągową 8 KM). Korzystając z wyjątkowo przychylnej pogody opłynęliśmy Zelandię, Moen i Falster oraz w drodze powrotnej Rugię. Wariant „wodny” łączono z turystyką rowe­rową.
Uwagi praktyczne dotyczące Danii i Niemiec dotyczące zaopatrzenia w gaz oraz korzystania z energii elektrycznej w portach są identyczne (patrz sprawozdanie dla JKPW z roku 2009). W kilku portach duńskich były automatyczne dystrybutory sprzedające  również benzynę (zasadniczo wymagana jest karta kredytowa). No ogół trzeba było wozić paliwo ze „zwykłych” stacji; czasami  kilka kilometrów (rower na jachcie to potęga).  Mniej więcej w połowie portów można było kupić „na miejscu” olej napędowy do diesli (ale ilu „szuwarowców” ma wbudowane diesle ?).

Akwen, zasady pływania w Danii i wrażenia ogólne

Są to  morskie wody osłonięte oraz przybrzeżne często otwarte na Bałtyk  lub Kattegat. Jest to „dużo wody do wy­­boru” od bardzo głębokich zatok (nazywanych w Danii fiordami) z warunkami „dużego, średniego lub małego jeziora” do dzien­nego przybrzeżnego pływania morskiego. Zasadniczo tylko przecinając Zatokę Meklemburską tracimy na krótko ląd z oczu pomiędzy przylądkiem Darsser Ort (Niemcy) i Gedser Odde (Dania). Wody wewnętrzne mają bardzo zmienną głębokość (tak jak Zalew Wiślany i Szczeciński); kilka kilometrów od brzegu bywają rozległe mielizny (mniej niż 50 cm wody) a nawet osuchy (ak­tualny poziom wody istotnie zależy od kierunku i siły wiatru). Dodatkowe utrudnienie sta­nowią liczne sieci rybackie (jest ich jednak znacznie mniej niż na Zalewie Wiślanym i są po­rządnie oznakowane), co zmusza do pływania dziennego. Tory wodne między mieliznami i podejścia do portów są natomiast świetnie oznakowane.
Praktycznie nie ma granic Polska - Niemcy  oraz Niemcy – Dania; płyniemy nie zgłaszając się nigdzie i nikogo nie pytając. Ani  policja wodna ani bosmani w portach niemieckich i duńskich nie pytali o żadne dokumenty nasze lub jachtu.
Warto jednak pamiętać, że tereny te (woda i ląd) wchodzą w znaczej części w skład par­ków narodowych lub krajobrazowych oraz stanowią „obszary ochrony przyrody”. Obowiązują na nich ograniczenia (zależne od pory roku) uprawiania żeglarstwa i tu­rys­tyki motorowodnej. Niemal wszędzie obowiązuje zakaz „wjeżdżania w szuwary” uznane za ostoje ptactwa wodnego; można natomiast kotwiczyć  100 m od nich. Poza tym jest tam bar­dzo płytko, brzegi są na ogół niezbyt osłonięte a wiatr „przeskakujący nagle z Bałtyku” (por. Zalew Wiślany) bywa niebezpieczny dla cumujących „do brzegu” jachtów. Bardzo często brze­gi są bagienne i zarośnięte trzciną. Na mapach „morskich” są zaznaczone natomiast „za­le­cane kotwicowiska”.  Stawanie  na nawietrznym piaszczystym brzegu morskim mieczówką, zasadniczo możliwe, jest bezsensowne i grozi utratą jachtu w przypadku zmiany kierunku wiatru.
Kilka uwag o portach. Jest wiele portów „dla łodzi sportowych” – są one płatne w zależności od długości jachtu. Za Ewę3 (22 stopy = 6,68 m) płaciliśmy średnio w Niemczech  8 – 10 euro, natomiast w Danii 100 – 120 DKK (1 korona duńska = 0,56 PLN). W Danii można było też płacić w euro zgodnie z przelicznikiem 100 DKK = 14 euro.
W ramach opłaty jest na ogół: prąd na keji (230 V; zwykle wystarczy 10 m kabla no i ta „przejściówka”), woda, sanitariaty, odbiór śmieci. Za ciepły pry­sznic płaci się na ogół odrębnie: 0,50 – 1 euro (Niemcy) lub 5 DKK (Dania) od osoby. Na ogół są to automaty przyjmujące monety; niekiedy należy zakupić odpowiedni żeton. Sanitariaty są czyściutkie a woda ciep­ła jest ciepła. Nigdzie nie widzieliśmy „ochroniarzy” i ponoć nie ma kradzieży.
W Niemczech opłaty przyjmuje na ogół bosman (der Hafenmeister) obecny w podanych godzinach swoim biurze (die Hafenmeisterie). Biuro to, w niektórych portach, (np. w Sassnitz) bywa „trudne do znalezienia”, ale na ogół rano i wieczorem „hafenmajster” obchodzi lub objeżdża rowerem port i pobiera opłatę oraz daje klucze lub podaje „kod dostępu do ustępu” (kod ten jest identyczny dla wszystkich i w razie „nagłej potrzeby” najprościej zapytać sąsiadów).
W Danii, w wielu portach,  panuje wyższy poziom „wiary w uczciwość żeglarzy” i obok „tradycyjnego” są dwa dodatkowe sposoby regulowania należności. Po znalezieniu biura (duń. Havnkontor), na ogół zamkniętego (bywa on czynne czasami tylko 2 – 3 godziny dziennie) znajdujemy w pobliżu jego zamkniętych drzwi:
1. Taryfikator i koperty oraz długopis. Ustalamy sami ile mamy zapłacić, wypisujemy na kopercie podstawowe dane (odpowiednie rubryczki są zaznaczone na kopercie): nazwę, długość, port macierzysty jachtu oraz numer miejsca cumowania (warto je sobie zapamiętać schodząc z łódki na poszukiwanie „havnkontoru”) po czym wkładamy kasę do koperty, zaklejamy ją i wrzucamy do odpowiedniego „otworu w drzwiach”. „Kod dostępu do ustępu” jest „jawny dla wszystkich” lub obiekt nie jest zamykany.
2. Specjalny „terminal komputerowy” przyjmujący gotówkę lub wymagający karty kredytowej. Czytamy instrukcję i realizujemy ją (podobnie jak w przypadku „zwykłego bankomatu”). Po szczęśliwym wykonaniu „programu” otrzymujemy pokwitowanie, nalepkę do oznakowania jachtu („zapłacone”) oraz kartę  magnetyczną  otwierającą „wszystko co trzeba”. Pobierany jest automatycznie zastaw za kartę; odpływając idziemy do termialu i „wykonujemy odpowiedni program” w wyniku czego „połyka on kartę i oddaje zastaw gotówką”., Pierwszy kontakt z „terminalem” bywa nieco kłopotliwy.
3. Wyjątkowo w jednym z portów rolę biura portowego pełnił pobliski supermarket.
W portach duńskich niemal zawsze sami wybieramy miejsce cumowania i aby uniknąć przykrych niespodzianek należy działać zgodnie z następującymi zleceniami. Stajemy w portach rybackich (jest tam na ogół wydzielona część dla „jachtów sportowych”), portach klubowych lub marinach. W każdym z nich są wydzielone miejsca rezydentów oznaczone zwykle czerwoną tabliczką z napisem „optaget”. Nie należy z nich korzystać gdyż kiedy wieczorem lub w nocy powróci rezydent, to nas po prostu wyrzuci. Miejsca dostępne „dla gości” są oznaczone tabliczkami zielonymi z napisami „ledig” lub „fri till (data, czyli „wolny do ...”). Cumujemy i zwracamy uwagę na datę do której miejsce jest wolne. Tylko raz padliśmy ofiarą nieporozumienia wynikającego z niechlujstwa rezydenta (nie wpisał daty) ale konflikt został kulturalnie zakończony.
Cumuje się dziób jachtu do keji (dwie cumy) a rufę do solidnych dalb wbitych ok. 10 – 12 m od keji (dwie cumy) – jacht stoi jak przymurowany; w przypadku krótkiego jachtu i bocznego wiatru wskazane jest skrzyżowanie cum rufowych. Aktualne informacje o portach (plany, ceny, telefon do bosmana, usługi, dostęp do paliwa) można znaleźć na portalu www.mv-maritim.de lub www.sejlerens.com (lub w czasopismie sejlerens – rocznik 2010 dostałem z Gedser – pierwszym duńskim porcie – jest on gratisowy).
Można też stawać na noc na kotwicy pod warunkiem, że znajdzie się dobrze osło­nię­te kotwicowisko w dostatecznie głębokiej zatoce (fiordzie). Ponieważ naszym zamiarem było też zwie­dzanie okolic z wykorzystaniem rowerów to na ogół stawaliśmy w portach.
Wrażenie ogólne po rejsie mamy jak nabardziej pozytywne. Czysta „duża woda”, ciekawy nieznany nam dotychczas kraj (Dania),  sympatycznie - przyjazny lub co najmniej kulturalnie – poprawny stosunek wod­nia­ków niemieckich i duńskich, bosmanów w portach i przypadkowych przechodniów do nas. Nie spotkała nas żadna agresja lub złośliwość na tle narodowościowo - historycznym. Zainteresowanie bu­dził port macierzysty jachtu; jachtów polskich pływa tam stosunkowo mało a z portu macie­rzystego Warszawa to chyba był pierwszy na zachód od Rugii. W Danii spotkaliśmy zaledwie 3 polskie jachty (w tym „Pogorię” w Kopenhadze), natomiast sporo polskich jachtów cumowało w Sassnitz na Rugii.
Kilka uwag na temat wykorzystania silnika. Na śródlądziu przestrzegamy zasady „albo silnik albo żagle” jednak w tym rejsie często łamaliśmy ją (jak wszyscy) i „wspomagaliśmy grota silnikiem” w przypadku zbyt słabego wiatru lub zbyt ostrego bajdewindu lub byliśmy zmuszeni do „jechania na silniku” w przypadku bezwietrznej pogody. Wynikało to ze znacznych odległości między portami i konieczności dotarcia do portu lub bezpiecznego kotwicowiska niezależnie od siły i kierunku wiatru lub szybkiej ucieczki do najbliższego schronienia w przypadku nie przewidzianego załamiania się pogody. Uciągowa yamaha (8 KM) wspaniale wykonaywała swoje zadanie i kilka razy „odpalenie silnika” pozwoliło uniknąć „dodatkowych, niezaplanowanych wcześniej atrakcji na morzu”. Wskazane jest aby silnik był zasilany z linii paliwowej (u nas były to dwa zbiorniki po 12 litrów – 20 godzin jazdy na „pół gazu”) a nie tylko z małego zbiornika opadowego, który w przypadku sfalowanego morza trudno będzie napełniać. Z powodu znacznych odległości stacji benzynowych od większości portów nasz maksymalny zapas paliwa wynosił 65 litrów.
Kilka uwag na tematy ekonomiczne. Jak wiadomo dżentelmeni nie rozmawiają o pieniądzach tylko je po prostu mają – niestety nie dotyczy to większości dżentelmenów (dżentelłumens) z byłych demoludów. My zaliczamy sami siebie do „nie narzekającej klasy średniej” ale Dania jest dla nas krajem zdecydowanie drogim ( 25 – 50 % droższym od Niemiec). Oto kilka informacji i oszacowań.

Absolutnie sumaryczne koszty całej imprezy (żywność, paliwo, opłat portowe,........) nie przekroczyły 7000 PLN (45 dni, dwie osoby, wliczono oczywiście pobyt w Niemczech, zakup kompletu map papierowych Delius – Klasing na całą Danię i przewodnika Pascala oraz map „drogowych”, anteny GPS, przegląd silnika i inne drobne zakupy „dla łódki” związane z rejsem ale o charakterze trwałym). Nie wliczono natomiast kosztów transportu łódki przez zawodowego przewoźnika na trasie Warszawa – Szczecin – Warszawa.

Wyposażenie „nawigacyjne”.

Bezpieczeństwo i zachęta dla „szuwarowców”

Po dwóch rejsach (2009 – 2010) możemy z pełnym przekonaniem stwierdzić co następuje. Dobrze zbudowaną i przygotowaną małą łódką balastowo - mieczową można wykonywać podobne rejsy godząc się z niewiele większym, w porównaniu z  pływaniem „szuwarowo – mazurskim”, ryzykiem uszkodzenia lub poważnego zniszczenia sprzętu jeżeli będzie się przestrzegać następujących wymagań.

Zaletą "mieczówki" jest (przy dobrej pogodzie) odporność na mielizny. Naprawdę super jest stanąć na mieliźnie 2 mile od brzegu i kąpać sie w wodzie do pasa - to są emocje tylko  dla "szuwarowców". Pewien znany wszystkim zapewne z nazwiska kapitan jachtowy mawiał, że przyjemność żeglowania jest odwrotnie proporcjonalna do długości łódki. Nie komentujemy ale zachęcamy niezdecydowanych „szuwarowców” mieszkających daleko od morza do spróbowania.

Załoga, trasa i krótki pamiętnik

Płynęliśmy jak zwykle w dwójkę (Waldemar Ufnalski i Ewa „Ryba” Dziduszko; sternicy jach­to­wi od czasów „przedpotopowych”  z pewną praktyką morską jako załoga).
Trasę można podzielić na trzy etapy (w tym dwa „szosowe”)

Początkowo planowaliśmy przwieźć łódkę do Gorzowa Wkp. i zwodować na Warcie. Popłynąć do Odry i dalej kanałami Odra – Havela –Łaba i Łabą oraz kanałem Łaba – Lubeka do Lubeki i dalej do Danii. Niestety czerwcowa powódź uniemożliwiła ten wariant. Zdecydowaliśmy się więc przewozić łódkę na jezioro Dąbie. Oto zwięzły pamiętnik.

Most nad Wielkim Bełtem (ang. Great Belt Bridge, duń. Stoereboeltbroen) jest najdłuższym mostem wiszącym w Europie i trzecim co do długości mostem wiszącym na świecie. Długość części wiszącej wynosi 2700 m natomiast odstęp między pylonami – 1624 m. Pylony mają 254 m wysokości a prześwit pod mostem wynosi 65 metrów. Cała przeprawa łącząca wyspy Zelandia i Fionia ma 18 km długości. Oficjalnie otwarty 14 czerwca 1998 roku. Widok z bliska naprawdę zapiera dech w piersiach budzi podziw dla jego projektantów i wykonawców.

Kościoły i freski gotyckie na wyspie Moen. W Danii jest około 600 kościołów, w których zachowały się freski (duń. kalkmalerier) głównie gotyckie pochodzące z XIV – XV wieku. W okresie Reformacji, kościoły przeszły w ręce protestantów (ewangelików) a freski zostały zamalowane na biało (zaprawą wapienną);  zostały one ponownie odkryte i restaurowane w XIX i XX wieku.  Na wyspie Moen w miejscowościach: Keldby, Fanefjord oraz Elmelunde istnieją gotyckie (zbudowane w XI – XIV w) kościoły ceglane, których wnętrze ozdobił w XV wieku nieznany z nazwiska malarz nazwany „mistrzem z Elmelunde”. Są one utrzymane w stylu „biblia pauperum”. Termin ten jest powszechnie używany w odniesieniu do malowideł ściennych i tablicowych oraz rzeźb mających charakter dydaktyczny. Miały one na celu przekazywanie treści religijnych (opisanych w Starym i Nowym Testamencie) ludziom nie znającym pisma (w owym czasie większości wiernych). Możemy je traktować jako rodzaj „średniowiecznego komiksu”. Ich rozszyfrowywanie jest bardzo dobrym sprawdzianem tego co pamiętamy w tej materii.

Klaus Stoertebeker jest (w legendach) czymś w rodzaju bałtyckiego „hydro – Janosika” lub „hydro – Robin Hooda” co to „bogatym zabierał i rozdawał biednym”. Jest on postacią historyczną jednak  nie jest znane jego miejsce urodzenia i pochodzenie społeczne; według różnych legend i podań miał się urodzić w Ruschvitz na Rugii, Wismarze lub Verden w połowie XIV wieku. Przypisywano mu ogromną  siłę fizyczną i niebywałą odporność na trunki. W roku 1391 otrzymał list kaperski od panów meklemburskich (prowadzących wojnę o koronę szwedzką) i prowadził wojnę na własny rachunek. Korsarze (nazywani Braćmi Witalijskimi) wspomagali oblegany przez Duńczyków Sztokholm; potem stali się zwykłymi piratami bałtyckimi. Straty w handlu morskim stały się tak wielkie, iż hanzeatyckie okręty w 1398 roku obległy kryjówkę piratów na Gotlandii   i ostatecznie wygnano Braci Witalijskich z Morza Bałtyckiego. Nowym rejonem rozbojów stało się Morze Północne; w Północnej Fryzji, znaleźli oni kryjówki i zbyt na zrabowane łupy. Zmagania floty hanzeatyckiej z piracką, trwały nadal i w 1401 roku Witalijscy Bracia zostali koło Helgolandu zdziesiątkowani przez siły morskie Hamburga a Stoertebeker i jego towarzysze zostali pojmani i ścieci w Hamburgu. Postać Stoertebekera obrosła legendą; napisano na jego temat wiele książek i nakręcono kilka filmów nie licząc się zbytnio z faktami. W Ralswiek od wielu lat odbywa się latem Festiwal Stoertebeckera polegający na plenerowych przedstawieniach – rocznie bierze w nich udział ponad 300 000 widzów.


To był BARDZO fajny rejs. Chyba wrócimy w roku przyszłym do Danii. 
To by było na tyle
Ewa Dziduszko
Waldemar Ufnalski

Do sprawozdania została załączona „duuuuża galeria” podpisanych fotek – staraliśmy się ze wszystkich sił aby była interesująca i zachęcająca do obejrzenia oryginału;  aby ją obejrzeć w całości należy „ kliknąć” poniższy link (i wybrać opcję „wszystkie”). Galeria w lepszej rozdzielczości jest dostępna na platformie Google - link - DANIA_2010_pokaz_sredni

 


Aby zobaczyć zdjęcia zapraszamy do działu ZDJĘCIA - ZDJĘCIA 2010-2010_REJS-DANIA