Sprawozdanie z rejsu do Danii wykonanego w dniach 14 czerwca – 7 sierpnia 2010.

 

Mały wstęp

W terminie 24 czerwca – 7 sierpnia 2010 wykonaliśmy rejs do Danii Ewą3 (Antila 22 opi­sana w sprawozdaniu z rejsu wykonanego w roku 2009; zmieniono jednynie silnik na ya­mahę uciągową 8 KM). Korzystając z wyjątkowo przychylnej pogody opłynęliśmy Zelandię, Moen i Falster oraz w drodze powrotnej Rugię. Wariant „wodny” łączono z turystyką rowe­rową.
Uwagi praktyczne dotyczące Danii i Niemiec dotyczące zaopatrzenia w gaz oraz korzystania z energii elektrycznej w portach są identyczne (patrz sprawozdanie dla JKPW z roku 2009). W kilku portach duńskich były automatyczne dystrybutory sprzedające  również benzynę (zasadniczo wymagana jest karta kredytowa). No ogół trzeba było wozić paliwo ze „zwykłych” stacji; czasami  kilka kilometrów (rower na jachcie to potęga).  Mniej więcej w połowie portów można było kupić „na miejscu” olej napędowy do diesli (ale ilu „szuwarowców” ma wbudowane diesle ?).

Akwen, zasady pływania w Danii i wrażenia ogólne

Są to  morskie wody osłonięte oraz przybrzeżne często otwarte na Bałtyk  lub Kattegat. Jest to „dużo wody do wy­­boru” od bardzo głębokich zatok (nazywanych w Danii fiordami) z warunkami „dużego, średniego lub małego jeziora” do dzien­nego przybrzeżnego pływania morskiego. Zasadniczo tylko przecinając Zatokę Meklemburską tracimy na krótko ląd z oczu pomiędzy przylądkiem Darsser Ort (Niemcy) i Gedser Odde (Dania). Wody wewnętrzne mają bardzo zmienną głębokość (tak jak Zalew Wiślany i Szczeciński); kilka kilometrów od brzegu bywają rozległe mielizny (mniej niż 50 cm wody) a nawet osuchy (ak­tualny poziom wody istotnie zależy od kierunku i siły wiatru). Dodatkowe utrudnienie sta­nowią liczne sieci rybackie (jest ich jednak znacznie mniej niż na Zalewie Wiślanym i są po­rządnie oznakowane), co zmusza do pływania dziennego. Tory wodne między mieliznami i podejścia do portów są natomiast świetnie oznakowane.
Praktycznie nie ma granic Polska - Niemcy  oraz Niemcy – Dania; płyniemy nie zgłaszając się nigdzie i nikogo nie pytając. Ani  policja wodna ani bosmani w portach niemieckich i duńskich nie pytali o żadne dokumenty nasze lub jachtu.
Warto jednak pamiętać, że tereny te (woda i ląd) wchodzą w znaczej części w skład par­ków narodowych lub krajobrazowych oraz stanowią „obszary ochrony przyrody”. Obowiązują na nich ograniczenia (zależne od pory roku) uprawiania żeglarstwa i tu­rys­tyki motorowodnej. Niemal wszędzie obowiązuje zakaz „wjeżdżania w szuwary” uznane za ostoje ptactwa wodnego; można natomiast kotwiczyć  100 m od nich. Poza tym jest tam bar­dzo płytko, brzegi są na ogół niezbyt osłonięte a wiatr „przeskakujący nagle z Bałtyku” (por. Zalew Wiślany) bywa niebezpieczny dla cumujących „do brzegu” jachtów. Bardzo często brze­gi są bagienne i zarośnięte trzciną. Na mapach „morskich” są zaznaczone natomiast „za­le­cane kotwicowiska”.  Stawanie  na nawietrznym piaszczystym brzegu morskim mieczówką, zasadniczo możliwe, jest bezsensowne i grozi utratą jachtu w przypadku zmiany kierunku wiatru.
Kilka uwag o portach. Jest wiele portów „dla łodzi sportowych” – są one płatne w zależności od długości jachtu. Za Ewę3 (22 stopy = 6,68 m) płaciliśmy średnio w Niemczech  8 – 10 euro, natomiast w Danii 100 – 120 DKK (1 korona duńska = 0,56 PLN). W Danii można było też płacić w euro zgodnie z przelicznikiem 100 DKK = 14 euro.
W ramach opłaty jest na ogół: prąd na keji (230 V; zwykle wystarczy 10 m kabla no i ta „przejściówka”), woda, sanitariaty, odbiór śmieci. Za ciepły pry­sznic płaci się na ogół odrębnie: 0,50 – 1 euro (Niemcy) lub 5 DKK (Dania) od osoby. Na ogół są to automaty przyjmujące monety; niekiedy należy zakupić odpowiedni żeton. Sanitariaty są czyściutkie a woda ciep­ła jest ciepła. Nigdzie nie widzieliśmy „ochroniarzy” i ponoć nie ma kradzieży.
W Niemczech opłaty przyjmuje na ogół bosman (der Hafenmeister) obecny w podanych godzinach swoim biurze (die Hafenmeisterie). Biuro to, w niektórych portach, (np. w Sassnitz) bywa „trudne do znalezienia”, ale na ogół rano i wieczorem „hafenmajster” obchodzi lub objeżdża rowerem port i pobiera opłatę oraz daje klucze lub podaje „kod dostępu do ustępu” (kod ten jest identyczny dla wszystkich i w razie „nagłej potrzeby” najprościej zapytać sąsiadów).
W Danii, w wielu portach,  panuje wyższy poziom „wiary w uczciwość żeglarzy” i obok „tradycyjnego” są dwa dodatkowe sposoby regulowania należności. Po znalezieniu biura (duń. Havnkontor), na ogół zamkniętego (bywa on czynne czasami tylko 2 – 3 godziny dziennie) znajdujemy w pobliżu jego zamkniętych drzwi:
1. Taryfikator i koperty oraz długopis. Ustalamy sami ile mamy zapłacić, wypisujemy na kopercie podstawowe dane (odpowiednie rubryczki są zaznaczone na kopercie): nazwę, długość, port macierzysty jachtu oraz numer miejsca cumowania (warto je sobie zapamiętać schodząc z łódki na poszukiwanie „havnkontoru”) po czym wkładamy kasę do koperty, zaklejamy ją i wrzucamy do odpowiedniego „otworu w drzwiach”. „Kod dostępu do ustępu” jest „jawny dla wszystkich” lub obiekt nie jest zamykany.
2. Specjalny „terminal komputerowy” przyjmujący gotówkę lub wymagający karty kredytowej. Czytamy instrukcję i realizujemy ją (podobnie jak w przypadku „zwykłego bankomatu”). Po szczęśliwym wykonaniu „programu” otrzymujemy pokwitowanie, nalepkę do oznakowania jachtu („zapłacone”) oraz kartę  magnetyczną  otwierającą „wszystko co trzeba”. Pobierany jest automatycznie zastaw za kartę; odpływając idziemy do termialu i „wykonujemy odpowiedni program” w wyniku czego „połyka on kartę i oddaje zastaw gotówką”., Pierwszy kontakt z „terminalem” bywa nieco kłopotliwy.
3. Wyjątkowo w jednym z portów rolę biura portowego pełnił pobliski supermarket.
W portach duńskich niemal zawsze sami wybieramy miejsce cumowania i aby uniknąć przykrych niespodzianek należy działać zgodnie z następującymi zleceniami. Stajemy w portach rybackich (jest tam na ogół wydzielona część dla „jachtów sportowych”), portach klubowych lub marinach. W każdym z nich są wydzielone miejsca rezydentów oznaczone zwykle czerwoną tabliczką z napisem „optaget”. Nie należy z nich korzystać gdyż kiedy wieczorem lub w nocy powróci rezydent, to nas po prostu wyrzuci. Miejsca dostępne „dla gości” są oznaczone tabliczkami zielonymi z napisami „ledig” lub „fri till (data, czyli „wolny do ...”). Cumujemy i zwracamy uwagę na datę do której miejsce jest wolne. Tylko raz padliśmy ofiarą nieporozumienia wynikającego z niechlujstwa rezydenta (nie wpisał daty) ale konflikt został kulturalnie zakończony.
Cumuje się dziób jachtu do keji (dwie cumy) a rufę do solidnych dalb wbitych ok. 10 – 12 m od keji (dwie cumy) – jacht stoi jak przymurowany; w przypadku krótkiego jachtu i bocznego wiatru wskazane jest skrzyżowanie cum rufowych. Aktualne informacje o portach (plany, ceny, telefon do bosmana, usługi, dostęp do paliwa) można znaleźć na portalu www.mv-maritim.de lub www.sejlerens.com (lub w czasopismie sejlerens – rocznik 2010 dostałem z Gedser – pierwszym duńskim porcie – jest on gratisowy).
Można też stawać na noc na kotwicy pod warunkiem, że znajdzie się dobrze osło­nię­te kotwicowisko w dostatecznie głębokiej zatoce (fiordzie). Ponieważ naszym zamiarem było też zwie­dzanie okolic z wykorzystaniem rowerów to na ogół stawaliśmy w portach.
Wrażenie ogólne po rejsie mamy jak nabardziej pozytywne. Czysta „duża woda”, ciekawy nieznany nam dotychczas kraj (Dania),  sympatycznie - przyjazny lub co najmniej kulturalnie – poprawny stosunek wod­nia­ków niemieckich i duńskich, bosmanów w portach i przypadkowych przechodniów do nas. Nie spotkała nas żadna agresja lub złośliwość na tle narodowościowo - historycznym. Zainteresowanie bu­dził port macierzysty jachtu; jachtów polskich pływa tam stosunkowo mało a z portu macie­rzystego Warszawa to chyba był pierwszy na zachód od Rugii. W Danii spotkaliśmy zaledwie 3 polskie jachty (w tym „Pogorię” w Kopenhadze), natomiast sporo polskich jachtów cumowało w Sassnitz na Rugii.
Kilka uwag na temat wykorzystania silnika. Na śródlądziu przestrzegamy zasady „albo silnik albo żagle” jednak w tym rejsie często łamaliśmy ją (jak wszyscy) i „wspomagaliśmy grota silnikiem” w przypadku zbyt słabego wiatru lub zbyt ostrego bajdewindu lub byliśmy zmuszeni do „jechania na silniku” w przypadku bezwietrznej pogody. Wynikało to ze znacznych odległości między portami i konieczności dotarcia do portu lub bezpiecznego kotwicowiska niezależnie od siły i kierunku wiatru lub szybkiej ucieczki do najbliższego schronienia w przypadku nie przewidzianego załamiania się pogody. Uciągowa yamaha (8 KM) wspaniale wykonaywała swoje zadanie i kilka razy „odpalenie silnika” pozwoliło uniknąć „dodatkowych, niezaplanowanych wcześniej atrakcji na morzu”. Wskazane jest aby silnik był zasilany z linii paliwowej (u nas były to dwa zbiorniki po 12 litrów – 20 godzin jazdy na „pół gazu”) a nie tylko z małego zbiornika opadowego, który w przypadku sfalowanego morza trudno będzie napełniać. Z powodu znacznych odległości stacji benzynowych od większości portów nasz maksymalny zapas paliwa wynosił 65 litrów.
Kilka uwag na tematy ekonomiczne. Jak wiadomo dżentelmeni nie rozmawiają o pieniądzach tylko je po prostu mają – niestety nie dotyczy to większości dżentelmenów (dżentelłumens) z byłych demoludów. My zaliczamy sami siebie do „nie narzekającej klasy średniej” ale Dania jest dla nas krajem zdecydowanie drogim ( 25 – 50 % droższym od Niemiec). Oto kilka informacji i oszacowań.

  • Realne opłaty portowe za łódkę 22 stopową (+ kąpiel dwóch osób) to średnio 110 – 140 DKK (100 DKK = 56 PLN) za dobę. Tego nie da się ominąć jeżeli chcemy realizować program krajoznawczy „na lądzie”, a nie spać „na kotwicy” z jednym okiem otwartym, ryzykując kłopoty w przypadku załamania się pogody.
  • Żywność (w supermarketach) jest średnio (według naszej oceny) 50 – 100% droższa niż w Polsce (w supermarketach). Zabraliśmy z Warszawy full wszystkiego (nie powiem ile piwa ale zabrakło – na szczęście byliśmy już na Rugii). Kupowaliśmy w marketach: pieczywo, masło i zieleninę. Bardzo drogie były ryby w portach – kupiliśmy tylko dwukrotnie. O wizytach w restauracjach lepiej nie myśleć – po przeczytaniu menu z cenami wyraźnie traciliśmy apetyt i „niewolnica Isaura” sporządzała na łódce wykwintne danie „konserwa jako ..... w sosie.....”.
  • Benzyna (95) kosztuje 10,50 – 11,50 DKK/litr. Ponieważ sporo używaliśmy silnika, trzeba było ją kupować; trudno zamienić żaglówkę w mały tankowiec i zabrać zapas z Polski.
  • Muzea. Ceny biletów to 50 – 100 DKK od dorosłego łebka (dzieci taniej). Osobiście nie jesteśmy miłośnikami muzeów i zwiedzaliśmy je wyjątkowo (np. Muzeum Łodzi Wikingów w Roskilde). Nie ukrywamy, że „odrzucały nas” również (poza mimo wszystko ograniczonym czasem) ceny biletów.
  • Należy unikać wymiany euro lub dolarów na korony duńskie – kursy są bardzo niekorzystne a prowizje (niesygnalizowane) wysokie. Nabraliśmy się (na niewielką kwotę) tylko jeden raz. Natomiast pobieranie koron z bankomatu za pomocą karty płatniczej (nie kredytowej) dawało przelicznik identyczny jak wcześniejsze kupienie DKK w Warszawie.
  • Za darmo mamy w Danii natomiast piękne krajobrazy, zabytki architektury i kultury materialnej, sympatyczną atmosferę oraz dużo wody i wiatru do nieskrępowanego żeglowania.

Absolutnie sumaryczne koszty całej imprezy (żywność, paliwo, opłat portowe,........) nie przekroczyły 7000 PLN (45 dni, dwie osoby, wliczono oczywiście pobyt w Niemczech, zakup kompletu map papierowych Delius – Klasing na całą Danię i przewodnika Pascala oraz map „drogowych”, anteny GPS, przegląd silnika i inne drobne zakupy „dla łódki” związane z rejsem ale o charakterze trwałym). Nie wliczono natomiast kosztów transportu łódki przez zawodowego przewoźnika na trasie Warszawa – Szczecin – Warszawa.

Wyposażenie „nawigacyjne”.

  • Oświetlenie pozycyjne na topie masztu – praktycznie nieużywane ze względu na bar­dzo krótkie noce w tym okresie; zawsze zdążyliśmy zakończyć etap za dnia.
  • Oznakowanie kotwiczne (czarna kula, białe światło) – powszechnie stosowane na jach­tach niemieckich i duńskich na kotwicowiskach. Nie wiemy czy policja wodna to sprawdza bo nie kotwiczyliśmy bez oznakowania.
  • Kompas – absolutnie konieczny
  • Mapy „papierowe” BSH i Delius Klasing obejmujące zwiedzane akweny (bardzo uży­teczne) oraz GPS. Uzasadnienie podano w sprawozdaniu z rejsu wykonanego w roku ubiegłym
  • Rocznik 2010 pisma „Sejlerens”
  • Ręczna „ukaefka”, która praktycznie nie była wykorzystywana. Komunikować nie było się z kim a pomocy na szczęście nie musieliśmy wzywać.

Bezpieczeństwo i zachęta dla „szuwarowców”

Po dwóch rejsach (2009 – 2010) możemy z pełnym przekonaniem stwierdzić co następuje. Dobrze zbudowaną i przygotowaną małą łódką balastowo - mieczową można wykonywać podobne rejsy godząc się z niewiele większym, w porównaniu z  pływaniem „szuwarowo – mazurskim”, ryzykiem uszkodzenia lub poważnego zniszczenia sprzętu jeżeli będzie się przestrzegać następujących wymagań.

  • Działamy zgodnie  ze zdrowym rozsądkiem przestrzegając elementarnych zasad bezpieczeństwa (kamizelka, linka bezpieczeństwa,...)
  • Realnie oceniamy własne umiejętności i możliwości sprzętu
  • Zawsze sprawdzamy i starannie analizujemy prognozę pogody (krótko – i długoterminową (najlepiej duńską i niemiecką dla porównania)
  • Ograniczamy się do pływania dziennego; dotyczy to bezwzględnie przekraczania torów wodnych i tras promów
  • Małą łódką balastowo - mieczową można pływać po morzu przy wietrze nawet 5 B do pełnego bajdewindu. Halsować można jeszcze przy 4B - potem akcja taka traci sens. Przy 4 B "z połówki" robiliśmy 6 knotów (GPS) niemal bez przechyłów.
  • Zdecydowanie „refować się na zapas” w razie niepewności co do siły wiatru i ewentualnej tendencji wzrostowej
  • Należy prowadzić (szczególnie przy niezbyt pewnej pogodzie) staranną nawigację (my papierowo - elektroniczą) z przewidywaniem schronienia na wypadek nieprzewidzianego popsucia się pogody (trafiło nam się to chyba 3 krotnie).
  • Warto mieć dobry silnik zasilany z linii paliwowej i dostateczny zapas paliwa
  • Konieczny jest zapas czasu umożliwiający żeglugę dzienną i przeczekanie złej (niebezpiecznej dla takiej łódki) pogody w porcie (sztormy lubimy oglądać jadąc rowerami brzegiem i ciesząc się, że w porcie czeka sucha ciepła łodka i zimne piwko).

Zaletą "mieczówki" jest (przy dobrej pogodzie) odporność na mielizny. Naprawdę super jest stanąć na mieliźnie 2 mile od brzegu i kąpać sie w wodzie do pasa - to są emocje tylko  dla "szuwarowców". Pewien znany wszystkim zapewne z nazwiska kapitan jachtowy mawiał, że przyjemność żeglowania jest odwrotnie proporcjonalna do długości łódki. Nie komentujemy ale zachęcamy niezdecydowanych „szuwarowców” mieszkających daleko od morza do spróbowania.

Załoga, trasa i krótki pamiętnik

Płynęliśmy jak zwykle w dwójkę (Waldemar Ufnalski i Ewa „Ryba” Dziduszko; sternicy jach­to­wi od czasów „przedpotopowych”  z pewną praktyką morską jako załoga).
Trasę można podzielić na trzy etapy (w tym dwa „szosowe”)

  • Warszawa (Zalew Zegrzyński) – Szczecin Dąbie (na lawecie)
  • Szczecin Dąbie – Dania – Szczecin Dąbie (zasadniczo na żaglach) – łącznie około 850 Mm (nie licząc oczywiście halsowania).
  • Szczecin Dąbie – Warszawa (Zalew Zegrzyński); powrót na lawecie.

Początkowo planowaliśmy przwieźć łódkę do Gorzowa Wkp. i zwodować na Warcie. Popłynąć do Odry i dalej kanałami Odra – Havela –Łaba i Łabą oraz kanałem Łaba – Lubeka do Lubeki i dalej do Danii. Niestety czerwcowa powódź uniemożliwiła ten wariant. Zdecydowaliśmy się więc przewozić łódkę na jezioro Dąbie. Oto zwięzły pamiętnik.

  • 24.06. Pobudka o godz. 0600;  leje jak z cebra i jest pogoda zimno – jesienna.  Szybkie śnadanie i czekamy na poprawę pogody. Około 0800 nieco przestaje lać; 0815 docieramy do portu YKP w Jadwisinie; załadunek dźwigiem Ewy3 na lawetę (koszt 80 PLN). Wiezie nas, tak jak zeszłego roku,  p. Waldemar; 1030 ruszamy i przed Nowym Dworem wpadamy w totalny korek ciężkim wypadkiem na przejeźdźie kolejowym – tracimy godzinę czasu. Przed Piłą ( w wiosce Kosztowo) awaria samochodu; ogólne szukanie pomocy; znajdujemy warsztat w którym naprawiony zostaje samochód. 2315 docieramy do portu dawnego „Pałacu Młodzieży” czyli obecnie „Euroregionalnego Centrum....” . Pan Waldemar ma znajomości wszędzie i dokładnie o północy dźwig wstawia Ewę3 do wody. Pożegnalna kolacja na Ewie3 i o 0200 idziemy spać. To był długi dzień.
  • 25.06. (Szczecin Dąbie – Trzebież; 18 Mm) Wstajemy o 0600; jest słonecznie ale wieje  mocno z N do NW. Stawiamy maszt i klarujemy się „morsko”. Po śniadanku około 1030 wychodzimy na jezioro Małe Dąbie; wieje solidne 5B z N (czyli dokładnie „w mordę”) co szybko zniechęca nas do halsowania. Odpalamy yamahę, która na „pół gazu” pcha nas pod wiatr z szybkością 5 węzłów. 1630 cumujemy w Trzebieży; odbita fala kiwa jak zwykle. Małe zakupy i wieczorek startowy.
  • 26.06. (Trzebież - Ziemitz; 43 Mm) 0740 wychodzimy z Trzebieży; wieje solidne 5B z N do NW czyli znowu mamy „wmordęwind” i sporą falę na Zalewie. Rezygnujemy z halsowania i odpalamy yamahę – pcha nas bez zarzutu swoje 5 więzłów. 1645 przechodzimy otwierany most w Zechrin. Próbujemy żeglować bajdewindem lewego halsu na Peenestromie; za zakrętem mamy znowu „wmordęwind” i odpalamy silnik. 2000 wchodzimy do porciku w Ziemitz (kilka mil przed Wolgast). Port mały, przytulny i płytki; sympatyczne przyjęcie rezydentów; stajemy dokładnie na tym samym miejscu, na którym staliśmy w zeszłym roku. Ta sama co w roku 2009 Hafenmeisterin kasuje 9 euro „za wszystko”. Wieczorem małe party „en deux” z okazji dotarcia do Niemiec.
  • 27.06. (Ziemitz - Altefahr; 41 Mm) Wstajemy o 0430 i „o suchym pysku” płyniemy na silniku do Wolgast; most jest otwierany o 0545; zdążamy z zapasem 20 min. Kontemplujemy stocznię i starówkę o poranku. Most zostaje otwarty punktualnie i  pokonujemy go samotnie. Brak wiatru; idziemy na silniku jedząc śniadanie. Około 0700 wychodzimy na Greifswalder Bodden; słonecznie, ciepło i słabiutki wiatr z kierunków zmiennych – silnik znowu w robocie. Około 1300 stajemy na mieliźnie 3 mile przed Stralsundem; jest niedziela i na wodzie znajduje się „wszystko co może pływać”. Kąpiółka (dosyć zimnawo) i obiad. 1720 przechodzimy otwierany most w Stralsundzie. Próba zatrzymania się w Citymarinie – nabita po brzegi i ogólny chaos; rezygnujemy szybko i płyniemy na przeciwny brzeg Strelastromu do Altefahr. Tu cisza i sympatyczny bosman; staliśmy tu dwukrotnie w zeszłym roku. Bosman poznaje nas a raczej Ewę3 i z własnej inicjatywy wiezie mnie 6 km do Stralsundu po paliwko. „W nagrodę” otrzymuje kubek 45 – lecia JKPW ze stosownym tłumaczeniem tekstu. Wieczorny spacerek brzegiem Strelastromu.
  • 28.06. (Altefahr - Gedser; 53 Mm) . Pobudka 0400; brak wiatru; jedząc śniadanie idziemy na silniku w kierunku Barthoft do wyjścia na Bałtyk między wyspami Bock i Hiddensee. 0700 wychodzimy na Bałtyk; wieje bardzo słabo z E – pomagamy silnikiem. Około 1200 mijamy przylądek Darsser Ort; wiatr ustala się na 3B z E; słonecznie; świetna żegluga fordewindem. Bez kłopotów czysto na żaglach przekraczamy tor wodny z Morza Północnego na Bałtyk; w zasiegu wzroku jest zawsze 4 – 6 statków i trzeba szybko i dobrze rozwiązywać znane zadanie z fizyki licealnej typu „z miejscowości A wyjeżdża..... itd.”. Około 1700 mijamy przylądek Gedser Odde (na wyspie Falster; najbardziej południowy skrawek Danii) i wchodzimy do portu jachtowego w Gedser. Port jest pilnowany przez kurkę wodną z rodziną (+7), która ma budę pływającą w basenie portowym; urocze miejsce (105 DKK). W porcie wita nas załoga (3 emerytów) małej mieczówki z Bydgoszczy. Warto wiedzieć, że ok. 1 km od portu jest (koło marketu) automatyczna stacja benzynowa (typu Neste) przyjmująca również gotówkę. Wieczorny spacer w okolicach portu – jesteśmy w Danii (!).
  • 29.06. (Gedser – Klintholm Havn; 33 Mm) . Startujemy 0630;wiatr 3B z E; bezchmurnie. Przed przylądkiem Gedser Odde stajemy na kotwicy i jemy śniadanie. Chwilowe podmuchy wiatru skłaniają nas do zarefowania grota ale za cyplem wieje równo; zdejmujemy refy i idziemy bajdewindem prawego halsu przez 25 Mm niemal dokładnie kursem na Klintholm Havn.  Świetna żeglarska pogoda i taka sama żegluga. Po południu robimy kilka halsów i wchodzimy do Klintholm Havn na wyspie Moen; sympatycznie; domki wczasowe w porcie ale drogo (130 DKK). Obok spory port rybacki.
  • 30.06. (Postój w Klintholm Havn) Jest to port położony najbliżej Moens Klint – kredowych klifów o wysokości ponad 100 m. Zamierzamy je najpierw obejrzeć „od strony lądu”. Dzień rowerowy. Ryba podczas drugiej fazy zwiedzania klifów gubi się w lesie o powierzchni 2 km2 (!!!) ale po paru godzinach samodzielnie się znajduje. Klify są rzeczywiście fantastyczne tylko już w południe słabo oświetlone. Sam port jest zaciszny ale przelewa się szambo z domków letniskowych i mamy interwencje „szambelanów”.
  • 1.07. (Klintholm Havn - Boegeskov; 38 Mm) Pobudka o 0500 i na silniku płyniemy oglądać i fotografować Moens Klint w porannym słońcu od strony wody. Wiatr 4B z NW ale strome ponad stumetrowe ściany osłaniają od wiatru i można pływać oraz kotwiczyć dowolnie blisko klifu. Widoki fantastyczne; robimy mnóstwo zdjęć. Po wyjściu za cypel dostajemy „wmordęwind” 4B i „robimy wysokość” pomagając silnikiem przez około 1 godzinę, po czym czysto na żaglach idziemy bajdewindem lewego halsu w kierunku Stevns Klint (na Zelandii). Klify niższe od Moens Klint ale równie piękne i ciekawe; widoczne duże nisze abrazyjne i liczne osuwiska. Mijamy Hoejerup z kościołem uratowanym od całkowiego zniszczenia po osunięciu się klifu; część runęła ale teren został umocniony i zabezpieczony odpowiednim falochronem. Po południu wiatr się wydmuchał i wchodzimy do Boegeskov – małego portu rybackiego z dosyć prymitywnym zapleczem socjalnym. Relaks i kąpiele w Bałtyku; woda raczej chłodnawa.
  • 2.07. (Boegeskov - Kopenhaga; 28 Mm) Słonecznie; 4B z E do NE; około 0900 wychodzimy w kierunku Kopenhagi; nie trzeba patrzeć na kompas – na horyzoncie majaczą pylony mostu nad Oeresundem łączącym Danię ze Szwecją. Piękna żeglarska pogoda; pełnym bajdewindem prawego halsu idziemy chwilami ponad 6 węzłów. Po 3 godzinach osiągamy południowy cypel wyspy Amager; fotografujemy most; odpadamy i baksztagiem idziemy wzdłuż toru wodnego prowadzącego do portów w Kopenhadze. Około 1400 wchodzimy do portu klubowego Margaretheholms Havn (Sejklub Lynetten). Mamy kłopoty ze znalezieniem wolnego miejsca na kilka dni (patrz wyjaśnienia podane na początku sprawozdania). Kłopoty z poborem prądu (gniazda rezydentów są pozamykane na kłódki) udaje się rozwiązać dzięki sympatycznym sąsiadom – rezydentom. Wieczorem szybki rajd rowerowy do Centrum (4 - 5 km) prowadzi przez Wolne Miasto Christiania (Jest to teren dawnych koszar w Christianshavn opanowany 40 lat temu przez hippisów, którzy zadeklarowali „niezależność od rządu duńskiego”; w okresie prosperity mieszkało tu kilka tysięcy osób; obecnie kilkaset; żyją z handlu narkotykami i rękodziełem artystycznym. Zgodnie z Duńską Konstytucją i obowiązującym prawem policja nie może ich siłą wyrzucić. Obecnie jest to również „atrakcja turystyczna” z zakazem fotografowania). Wszędzie mamy bezpieczne ścieżki rowerowe i stada rowerzystów w każdym wieku (z dziećmi i zakupami); tu nawet ministrowie jeżdżą do pracy rowerami (!); w mieście podwójna sygnalizacja świetlna (dla samochodów i dla rowerów) wzajemnie respektowana.
  • 3.07. (Postój w Kopenhadze) Około 0900 wyjeżdżamy rowerami na zwiedzanie Kopenhagi. Po drodze zauważamy market Netto i decydujemy się na zakupy (jutro niedziela) – ogólnie ceny 1,5 – 2 – krotnie  wyższe niż w Polsce i zauważalnie wyższe od niemieckich. Wracamy z zakupami do portu i po ich zaształowaniu około 1100 ponownie ruszamy co Centrum. Zaczynamy od Nyhavn (Nowego Portu) czyli kopenhaskiej starówki – kolorowo i fantastyczna atmosfera. Potem jedziemy wdłuż Langeline (reprezentacyjne nadbrzeże).  Przed Amalienborgiem (rezydencja Królowej Małgorzaty II – chwilowo w domu nieobecnej) oglądamy zmianę warty – kurdupel w niedźwiedziej czapie dyryguje wrzaskiem rosłymi facetami w takich samych czapach a publika się gapi (my też). Przy Langeline nie ma syrenki (Den Lille Havfrue) bo pojechała do Szanghaju; zamiast tego jest bilboard na którym w czasie rzeczywistm można oglądać Chińczyków oglądających syrenkę – to jest koszmar i cholera mnie bierze. Zamiest syrenki przy Langeline można oglądać „Pogorię” z załogą z Elbląga – ucinamy sobie krótką rozmowę z wachtowym. Wracamy przez Kastellet (twierdza zbudowana w XVII wieku przez Christiana IV dla obrony północno – zachodnich rubieży Kopenhagi); po drodze kontemplujemy fontannę Gefion i rynek Kongens Torv. Ewa jest pod urokiem Nyhavn – wracamy tam i słuchamy koncertu jazzowego na wolnym powietrzu – atmosfera rzeczywiście fantastyczna. Około 1700 wracamy lekutko wykończeni do portu; kąpiel w zimnym Oeresundzie przywraca nam animusz. Z zadowoleniem stwierdzamy, że pomimo bycia jedyną polską łódką w porcie na maszcie powiewa również polska flaga. Wieczorem Ewa robi pranie i dekoruje nim łódkę.
  • 4.07. (Postój w Kopenhadze) Ciąg dalszy akcji „Kopenhaga rowerem”. Z przewodnikiem Pascala w ręku zaczynamy od placu ratuszowego (Raadhuspladsen) i pomnika H.Ch. Andersena, poprzez deptak Stoerget, Nytorv (Nowy Rynek), Amagertorv i ... jak zwykle lądujemy w Nyhavn na koncercie. W drodze powrotnej wykonujemy spacer przez Christianię, gdzie Ewa kupuje od afgańskiego hippisa w starszym wieku wisiorek. Jako zadośćuczynienie szoruje z własnej woli łódkę.
  • 5.07. (Kopenhaga - Helsingoer; 23 Mm) Wychodzimy z portu 0630 przed śniadaniem. Słonecznie; wiatr 0 – 2B z kierunków zmiennych; potem głównie z NW. Płyniemy od bajdewindu do fordewindu czasami pomagając sobie silnikiem. Po drodze jemy śniadanie i tak docieramy pod zamek Hamleta, w którym zresztą Hamleta nigdy nie było. Na obu brzegach Oeresundu (w tym miejscu tylko 4 km szerokości) są położone dwa miasta: Helsingoer (w Danii) oraz Helsingborg (w Szwecji). Między nimi non stop kursują cztery promy; pokonanie ich trasy to dobre zadanko fizyczno – matematyczne z rowiązywania równań ruchu; udało się za pierwszym razem. Nowoczesny (zmodyfikowany w roku 2008) rozległy port jachtowy. Kupujemy paliwko (11,50 DKK/litr) z dużymi kłopotami „przy ujarzmianiu” automatycznego dystrybutora pobierającego pieniądze. Po obiedzie jedziemy (niedaleko) do Kronborga – zamku strzegącego cieśniny Oeresund; przebudowanego w XVII wieku przez króla Christiana IV – imponująca budowla. W trakcie wstępnego zwiedzania Ewa dowiaduje się, że Królowa ma zaraz przepływać swoim jachtem „gdzieś tam” i wojsko szykuje zabytkowe armaty do oddania salutu. Zajmujemy stosowne miejsce na wałach i przygotowuję sprzęt foto; po kwadransie pojawia się jacht królewski i wojsko ćwiczy „hukologię stosowaną” (patrz K. O. Borhardt, Szaman Morski) – absolutna bomba. Imprezę olał facet, który w tym czasie płynął wpław ciągnąc za sobą „pamelkę”. Miasto urocze; cudowne, kilkusetletnie domy o konstrukcji szachulcowej; wszędzie kwiaty.
  • 6.07. (Helsingoer - Hornbaek; 7 Mm) Rano mocno (4B) wieje z W (czyli „w mordę”) ale jest słonecznie i wychodzimy z portu na silniku. Wiatr szybko tężeje i po dwóch godzinach „piłowania” chowamy się do portu w Hornbaek. W południe wieje już 6 – 7 B z W; stoimy na wszystkich cumach trzymając rufę na dwóch bojach (brak dalb).Miasteczko malutkie i schludne; bosman sympatyczny. Wieczór mija na poprawianiu cum i sprawdzaniu z falochronu siły i kierunku wiatru; szkwały robią wrażenie wzrokowe i słuchowe.
  • 7.07. (Postój w Hornbaek) Słonecznie ale nadal wieje 5 – 6 B z W; nie ma sensu wychodzić z portu. Robimy wycieczkę rowerową do Gilleleje; ładna trasa z widokami na Kattegat. Gilleleje śliczne ale zapchane wczasowiczami. Wieczorem wiatr powoli słabnie.
  • 8.07. (Hornbaek - Roskilde; 53 Mm) Wobec optymistycznej prognozy (3 – 4B z S) startujemy z Hornbaek o 0530. Ostry bajdewind lewego halsu bez fali (wiatr od strony lądu) daje 5 – 6 węzłów. O 0700 mijamy Gilleleje; potem lewy hals wywiewa nas na Kattegat i trzeba trochę halsować. Około 1200 jesteśmy na wejściu do Isefjordu i halsujemy mocno do Roskildefjordu; przed Frederikssundem odpalamy silnik. Czekamy 1,50 godziny na otwarcie mostu (na tablicy informacyjnej podane są godziny w których most nie jest otwierany w ogólnie znanym języku duńskim; poza nimi jest otwierany co pół godziny). Około 2000 stajemy w Porcie w Roskilde. Katedra od strony fjordu wygląda imponująco.
  • 9.07. (Postój w Roskilde) Roskilde było pierwszym ośrodkiem władzy w Danii; Około 980 roku pierwszy chrześćjański władca Danii (Harald Sinozęby – kto wie dlaczego nie mył zębów ?) ufundował tu pierwszy na Zelandii kościół (drewniany); budowę obecnej ceglanej bazyliki zainicjował w roku 1180 biskup Absalon. Katedra jest miejscem pochówku niemal wszystkich władców duńskich;  jest ona drugim celem naszego rejsu do Roskilde. Pierwszym jest natomiast Muzeum Łodzi Wikingów.  Wszystko obok siebie – ruszamy na piechotę. W Muzeum Łodzi Wikingów prezentowane są pozostałości pięciu łodzi wydobytych z dna fjordu oraz liczne rekonstrukcje i repliki wykonane z dużą pieczołowitością metodami z przed 1000 lat; jesteśmy zachwyceni. Katedra nie wymaga reklamy; to ogromna ceglana bazylika; kolekcja grobów królweskich jest przeglądem dzieł sztuki rzeźbiarskiej. Starówka Roskilde jest taka sobie ale nastrojowa. W upalne, bezwietrzne  popołudnie odchodzimy na kotwicę do pobliskiej zatoki Kattinge Vig; totalne Mazury z dawnych lat; kąpiele i relaks.
  • 10.07. (Roskilde – Odden Havn; 44 Mm) Około 0700 wychodzimy z zatoki na Roskildefjord. Wiatr słaby (głownie N) często zmienia kierunek; Idziemy na zamianę na żaglach lub na silniku; ciepło. Przed mostem w Frederikssundzie krótka kąpiółka; o1200 przechodzimy most i dalej idziemy na żaglach; robi się dobra żeglarska pogoda (3B z N) – decydujemy się kontynuować do Odden Havn. Spokojna żegluga w słoneczne popołudnie po Kattegacie. Wieczorem wiatr się kończy i około 1900 (3 Mm przed portem) odpalamy silnik. W porcie nieporozumienie co do „zielonych miejsc” w końcu pomyślnie rozwiązane (dostajemy dobre miejsce w bardzo zapchanym porcie dzięki zanurzeniu 40 cm).
  • 11.07. (Odden Havn - Havensoe; 21 Mm) 0700 wychodzimy z portu i idziemy na żaglach w kierunku Gniben Odde; wiatr 3B z W do SW  czyli baksztag lewego halsu (od brzegu – prawie nie ma fali);  – wspaniała żegluga. Za przylądkiem wiatr tężeje do 4B a my musimy zmienić kierunek na SW czyli znowu mamy „w mordę”; do tego fala jest większa od wynikającej z wiatru. W pobliżu portu promowgo (uwaga to jest wodolot czyli w locji „szybki prom”) refujemy grota pod osłoną brzegu i pomagając silnikiem usiłujemy (z powodzeniem) utrzymać kurs 180. Po dwóch godzinach wiatr się wydmuchał i zrobiło się upalnie; kąpiółka i czekanie na wiatr. Około południa zaczyna wiać 2 – 3 B z SW i około 1300 wchodzimy na żaglach do Havensoe. Miły port promowo – rybacko – jachtowy; miasteczka praktycznie nie ma; spacerujemy po porcie; wieczorem wychodzi słoneczko.
  • 12.07. (Havensoe - Reersoe; 35 Mm) To był dzień typu „dla każdego coś miłego”. Rano brak wiatru i mgła tak gęsta, że nie widać główek portu – spokojnie jemy śniadanie i czekamy na ewolucję pogody. Około 0900 słoneczko przegoniło mgłę i na silniku doszliśmy 0,5 Mm na pobliską mieliznę ; kąpiółka i spacery piesze po piaszczysto – trawiastym dnie 1 km od brzegów. Potem dmuchnęło 3 – 4B z E i była wspaniała jazda pełnym wiatrem do latarni morskiej na końcu półwyspu Roesnes i dalej połówką opływamy półwysep Asnaes. Tu wiatr się wydmuchał i zostały tylko podmuchy z kierunków zmiennych – rzeźbimy powolutku na żaglach w kierunku Reersoe obserwując zmieniającą się pogodę.  Około 4 Mm przed portem wobec „obiecującego wyglądu chmur” odpalamy yamahę i co mocy w garach uciekamy do portu. Po około 30 minutach od minięcia główek mamy solidną burzę z piorunami i silnymi porywami wiatru – stoimy dobrze; robimy zdjęcia i gotujemy obiad. Port (w zasadzie rybacki) przytulny a hafenmajster sympatyczny.
  • 13.07. (Reersoe – Most nad Wielkim Bełtem - Reersoe; 22 Mm) Rano mżawka; około 1000 się przejaśnia i zaczyna wiać 3B z S czyli znowu „w mordę”. Wychodzimy na pełnych żaglach i halsujemy w kierunku mostu przez Wielki Bełt (duń. Stoerebeltbroen) do którego mamy około 11 Mm. Wiatr tężeje szybko i niedługo wieje już 5B „w mordę”; pod osłoną brzegu refujem grota i rzucamy foka. Pomagając sobie silnikiem próbujemy podejść ostrym bajdewinem do mostu; niestety bezskutecznie bo z powodu bardzo krótkiej, stromej i niespodziewanie wysokiej fali (pewno efekt zwężenia między filarami mostu) śruba silnika wyskakuje z wody. Po kwadransie rezygnujemy i na zarefowanym grocie halsujemy baksztagami z powrotem do Reersoe – wracamy w niecałe 2 godziny; to była dopiero jazda na fali. Hafenmajster wita nas jak starych znajomych po powitaniu  Ewy „wróciliśmy do domu”. Na obiad smażymy flądry – repatriantki tzn. kupione rano w Reersoe.
  • 14.07. (Reersoe –  Korsoer; 16 Mm) Ewa wykonuje bohatersko pobudkę 0445; jeszcze wieje słabo z SE. Startujemy bez śniadania i pomagamy żaglom silnikiem. Po wschodzie słońca wiatr tężeje ale około 0715 przechodzimy pod mostem – imponująca budowla. Dalej próbujemy halsować czysto na żaglach (z zarefowanym grotem) ale 5B „prosto w mordę” nas zniechęca (jesteśmy bez śniadanka). Po dwóch godzinach zawracamy i fordewinem wchodzimy do Korsoer; jest to duży port jachtowy. Zasłużone późne śniadanko i wycieczka rowerowa na brzeg Musholm Bugt Bugt = zatoka); na zawietrznym brzegu jest cieplutko i sympatycznie. Moczymy się leniwie w wodzie i podziwiamy most od strony lądu. Potem małe zakupy (benzyna około 2 km na tradycyjnej stacji); samo miasteczko nieciekawe.

Most nad Wielkim Bełtem (ang. Great Belt Bridge, duń. Stoereboeltbroen) jest najdłuższym mostem wiszącym w Europie i trzecim co do długości mostem wiszącym na świecie. Długość części wiszącej wynosi 2700 m natomiast odstęp między pylonami – 1624 m. Pylony mają 254 m wysokości a prześwit pod mostem wynosi 65 metrów. Cała przeprawa łącząca wyspy Zelandia i Fionia ma 18 km długości. Oficjalnie otwarty 14 czerwca 1998 roku. Widok z bliska naprawdę zapiera dech w piersiach budzi podziw dla jego projektantów i wykonawców.

  • 15.07. (Korsoer - Naestved; 27 Mm) Wychodzimy 0930 przy 4B z SW na grocie wspomaganym silnikiem – ostry bajdewind prawego halsu do pirsu naftowego naprzeciwko wyspy Agersoe. Pod osłoną wyspy refujemy grota i dalej świetna żegluga czysto na żaglach pełnym bajdewindem a następnie półwiatrem (kręcimy ponad 6 knotów). Około 1510 wchodziomy za falochron w Karrebaeksminde i prowizorycznie cumujemy do zdewastowanego betonowego nadbrzeża. Bardzo silny (3 – 4 km/godz.) prąd „od morza” w kanale przed mostem spowodowany wiatrem z SW (czyli „prosto w głowki”). O 1600 otwierają most i wpływamy „na Mazury”; po 3 Mm toru wodnego przez rozległe (płytkie) rozlewiska stajemy w porcie klubowym w Naestved (na wlocie do kanału prowadzącego do portu handlowego w Naestved odległego około 4 km) – pełna idylla, dostęp do wyposażenia klubowego, sympatyczne przyjęcie (wieczorem stwierdzamy, że wszystko łącznie z salą konferencyjną pozostało otwarte do naszej dyspozycji bez obecności „ochroniarza” lub „dozorcy”).
  • 16.07. (Postój w Naestved) Zwiedzamy ‘rowerowo” Naestved: śliczna starówka, gotyckie kościoły św. Marcina i św. Piotra, muzeum z kolekcją ceramiki (tego Ewa nie odpuszcza), wzgórze mnichów i Gavnoe (pałac rokokowy; wejście odpuszczamy z powodu ceny biletu > 100 DKK na łebka). Około 1600 odchodzimy na kotwicą na rzeczkę Susaa; bagnisto ale miło; kąpiółki i nocleg.
  • 17.07. (Naestved - Stege; 36 Mm) Ruszamy 0430 aby zdążyć na otwarcie mostu w Karrebaeksminde; zdążamy z zapasem i czekając zjadamy śniadanko. O 0600 wychodzimy „na morze”; pochmurno; wieje 3 – 4B z SW skręcający na W. Nareszcie wieje solidnie „w plecy” – śmigamy 5 – 6 knotów z zarefowanym grotem. Opływamy półwysep Knudshoved i przechodziomy pod trzema mostami (kolejno: Storstroembroen, Sjaeland – Faroebroen oraz Dronning Alexandrines broen – ten ostatni jest naprawdę śliczny; dronning = księżniczka) Mają one prześwity ponad 20 m i nie stanowią przeszkody nawet dla dużych jachtów. Po południu wiatr zdecydowanie słabnie i około 1700, po pokonaniu na silniku krętego toru wodnego na bardzo płytkiej Stege Bugt, wchodzimy do Stege (średnich rozmiarów port rybacko – jachtowy zajęty głównie przez rezydentów). Jesteśmy ponownie na wyspie Moen ale zamknęliśmy w ten sposób praktycznie pętlę wokół Zelandii (!).
  • 18.07.  ( Postój w Stege) Wycieczka rowerowa „szlakiem gotyckich fresków Mistrza z Elmelundne”. Wyjeżdżamy dosyć wcześnie (upał) i zwiedzamy kościoły w Keldby i Elmelunde. Freski w stylu „biblia pauperum” z XV wieku (oczywiście restaurowane) są zachwycające. W kościołach nie ma nikogo (ani wycieczek ani wiernych) i freski konteplujemy oraz interpretujemy szczegółowo. Kościoły są otoczone cmentarzami utrzymywanymi przez zawodowego ogrodnika (taki zwyczaj – krewni płacą na rzecz gminy określone kwoty) i są wspaniale utrzymanymi ogrodami z niewielkimi, utrzymanymi w dobrym smaku nagrobkami. Tylko żywe rosnące w ziemi kwiaty – żadnych „plastików”.  Potem robimy mały rajd do Ulvshale i wracamy do Stege.

Kościoły i freski gotyckie na wyspie Moen. W Danii jest około 600 kościołów, w których zachowały się freski (duń. kalkmalerier) głównie gotyckie pochodzące z XIV – XV wieku. W okresie Reformacji, kościoły przeszły w ręce protestantów (ewangelików) a freski zostały zamalowane na biało (zaprawą wapienną);  zostały one ponownie odkryte i restaurowane w XIX i XX wieku.  Na wyspie Moen w miejscowościach: Keldby, Fanefjord oraz Elmelunde istnieją gotyckie (zbudowane w XI – XIV w) kościoły ceglane, których wnętrze ozdobił w XV wieku nieznany z nazwiska malarz nazwany „mistrzem z Elmelunde”. Są one utrzymane w stylu „biblia pauperum”. Termin ten jest powszechnie używany w odniesieniu do malowideł ściennych i tablicowych oraz rzeźb mających charakter dydaktyczny. Miały one na celu przekazywanie treści religijnych (opisanych w Starym i Nowym Testamencie) ludziom nie znającym pisma (w owym czasie większości wiernych). Możemy je traktować jako rodzaj „średniowiecznego komiksu”. Ich rozszyfrowywanie jest bardzo dobrym sprawdzianem tego co pamiętamy w tej materii.

  • 19.07. (Stege - Haarboelle; 20 Mm) Wychodzimy 0700 na silniku pod wiatr 3B z W; jemy „w biegu śniadanko” i przechodzimy mosty: Dronning Alexandrines broen oraz Sjaeland – Faroebroen (oba powtórnie tylko w drugą stronę) po czym robimy zwrot na SE i przechodzimy pod mostem Faroe - Falsterbroen wpływając w cieśninę Groensund dzielącą wyspy Moen i Falster. Teraz mamy wiatr w plecy i na żaglach po 1,5 godziny wchodzimy do portu Haarboelle. Tym samym okrążyliśmy praktycznie (na raty) wyspę Moen. Jest to mały, zaciszny port w zasadzie rybacki. Dużą niespodzianką jest spotkanie Rodaka – aktualnie przedsiębiorcy budowlanego mieszkającego już 17 lat w Danii; jego żona prowadzi bar w tym porciku, w którym co wieczór popijają piwko okoliczni znajomi. Spotkanie następuje pod parasolem z napisem „TYSKIE”. Miły wieczór w towarzystwie Duńczyków, którzy chcą wreszcie poznać smak „tyskiego” (import piwa z Polski do Danii jest zupełnie nieopłacalny z powodu opodatkowania); umożliwiamy im to wymieniając nasze zapasy „tyskiego” na „tuborga” – nie jestem przekonany czy „interes” był korzystny ale „niech Duńczycy znają, że Polacy nie gęsi i swoje piwo mają”.
  • 20.07. (Postój w Haarboelle) Drugi etap rajdu rowerowego  „szlakiem gotyckich fresków Mistrza z Elmelunde” oraz trzy obiekty prehiostoryczne. Tym razem zwiedzamy kościół w Fanefjord – wrażenie identyczne jak w Keldby i Elmelunde. Po drodze zwiedzamy Groensalen – megalityczny grobowiec legendarnej królowej Fane oraz prehistoryczne (5000 lat) kurhany z komorami grobowymi: Klekkende Hoej  i Kong Asgers Hoej. Jeszcze mały rajd na brzeg fjordu, kąpiółka z widokiem na most Księżniczki Aleksandry i wracamy do portu.
  • 21.07. (Haarboelle – Guldborg Sund; 28 Mm) Rano praktycznie brak wiatru. Wychodzimy około 0700 z portu na silniku i jemy „w biegu” śniadanie. Przed mostem Faroe – Falsterbroen stawiamy żagle i przechodziomy pod nim ponownie w drugą stronę. Wieje 2 – 3 B z S; idziemy wakacyjnie bajdewindem lewego halsu do wylotu cieśniny Guldborg Sund. Wiatr tężeje do 4 – 5 B i po wejściu w Guldborg Sund wieje nam „w mordę” – odpalamy silnik. Most w Guldborg jest otwierany „na życzenie”; czekamy najwyżej 10 min. Dalej idziemy na silniku pod wiatr dosyć wąskim torem wodnym. Za groblami zwężającymi nurt podchodzimy na płyciznę pod lewym nawietrznym brzegiem i kotwiczymy – warunki „mazurskie”.  Pogodny „wieczór na redzie” z towarzyszeniem nalewek.
  • 22.07. (Guldborg Sund - Gedser; 18 Mm) Wiatr w nocy zmienił kierunek na W do SW; wieje 3 – 4 B. Śmigamy na żaglach po niezafalowanej wodzie. Most w Nykobing F jest również otwierany „na życzenie” – prawie nie czekamy. Do Gedser wchodzimy 1130. Kurka wodna zmieniła miejsce pobytu – teraz jej buda stoi w szuwarach w kącie basenu rybackiego – pewnie ma tam zaciszniej. Wycieczka rowerowa na Gedser Odde – najbardziej południowy cypel Danii. Po południu wiatr tężeje i pogwizduje na wantach.
  • 23.07. (Gedser - Vitte; 58 Mm) Rano zgodnie z prognozą słabiutko wieje z W. Wychodzimy o 0530; wiatr z baksztagu daje maksimum 2 knoty; odpalamy yamahę. Jeżeli pojawiają się podmuchy wiatru, to próbujemy iść na żaglach; po kwadransie rezygnujemy i odpalamy silnik – i tak prawie do końca. Przed Barthoft zaczyna wiać 3 B z NW – śmigamy na żaglach ale niezbyt długo. Na wąskim torze wodnym (otoczonym mieliznami) wieje już 4 B „prosto w mordę” – odpalamy silnik i o 1900 wchodzimy do portu w Vitte na wyspie Hiddensee. Jest piątek wieczorem i port jest zatłoczony do granic możliwości; stajemy do burty jachtu niemieckiego z sympatyczną trzypokoleniową rodziną.
  • 24.07. (Postój w Vitte) Na Bałtyku sztorm; w Zatoce Meklemburskiej wieje 6 B z NW. Zostajemy w Vitte i rowerami odwiedzamy Neuendorf. Pochmurno i zimno – dobrze, że Zatoka Meklemburska jest już za nami. Składa nam wizytę żeglarz z Ustki, który żegluje w pojedynkę na łódeczce balastowej długości 5,50 m; wieczorem zapraszamy go na piwo na Ewę 3.
  • 25.07. (Postój w Vitte) Nadal mocno wieje z NW. Wycieczka rowerowa do Kloster – byliśmy tam w zeszłym roku. Rodak z Ustki też nie wypłynął; wieczorem przynosi aktualną prognozę pogody otrzymaną na telefon komórkowy z Polski – optymistyczna. Małe piwko – posiedzenie na Ewie 3. Opowiada jak budował własnoręcznie swoją łódkę; była to przebudowa i zabudowa skorupy zarzuconego projektu Skrzata na jachcik do samotnej żeglugi po Bałtyku. Zrobił to w latach 80 – tych pod nadzorem PRS (!!!). Fascynująca historia zmagań ze stosami papierów i głupotą urzędników. Zwiedzamy łódkę; jest na niej wszystko (włącznie z elektronicznym samosterem) ale panuje ciasnota – trudna do zaakceptowania.
  • 26.07. (Vitte – Ralswiek; 19 Mm) Pogoda zgodnie z prognozą:  kumuluski, słoneczko, 2 – 3 B z NW. Wyruszamy na „mazurski rejsik” na Grosser Jasmunder Bodden; na wąskich torach wodnych pomiędzy mieliznami ruch jak na Marszałkowskiej ale mamy wiatr „w plecy” i idziemy czysto na żaglach.Na bodenie już mało jachtów. Ewa cały czas uprawia regaty ze znacznie większymi jachtami niemieckimi – chwilowo odnosi nawet sukcesy. Około 1500 wiatr się wydmuchał i ostanią milę do Ralswiek robimy na silniku. Port sympatyczny; spacer po parku z XIX wieczną podróbką rokokowego pałacu.W Ralswiek wszystko się kręci wokół Klausa Stoertebeckera; latem 7 dni w tygodniu o godz. 2000 „leci” przedstawienie na wolnym powietrzu (z jeziorem w tle) na jego, dosyć dowolnie rozwijany,  temat – w tym roku „Przekleństwo Maurów”; nie mieliśmy pojęcia skąd Maurowie się wzięli na Bałtyku i to pozostało dla nas nadal tajemnicą. Wieczorem, siedząc na łódce w porcie oglądamy „wodne fragmenty tej imprezy”; Maurowie atakują lub uciekają (trudno się zorientować) na hanzeatyckich kogach (!!!) wyposażonych w muślinowe żagle (i oczywiście diesle); jedna koga zawija chwilowo do portu jachtowego; przez środek „hydrosceny” przepływa spóźniony jacht -  fajnie.

Klaus Stoertebeker jest (w legendach) czymś w rodzaju bałtyckiego „hydro – Janosika” lub „hydro – Robin Hooda” co to „bogatym zabierał i rozdawał biednym”. Jest on postacią historyczną jednak  nie jest znane jego miejsce urodzenia i pochodzenie społeczne; według różnych legend i podań miał się urodzić w Ruschvitz na Rugii, Wismarze lub Verden w połowie XIV wieku. Przypisywano mu ogromną  siłę fizyczną i niebywałą odporność na trunki. W roku 1391 otrzymał list kaperski od panów meklemburskich (prowadzących wojnę o koronę szwedzką) i prowadził wojnę na własny rachunek. Korsarze (nazywani Braćmi Witalijskimi) wspomagali oblegany przez Duńczyków Sztokholm; potem stali się zwykłymi piratami bałtyckimi. Straty w handlu morskim stały się tak wielkie, iż hanzeatyckie okręty w 1398 roku obległy kryjówkę piratów na Gotlandii   i ostatecznie wygnano Braci Witalijskich z Morza Bałtyckiego. Nowym rejonem rozbojów stało się Morze Północne; w Północnej Fryzji, znaleźli oni kryjówki i zbyt na zrabowane łupy. Zmagania floty hanzeatyckiej z piracką, trwały nadal i w 1401 roku Witalijscy Bracia zostali koło Helgolandu zdziesiątkowani przez siły morskie Hamburga a Stoertebeker i jego towarzysze zostali pojmani i ścieci w Hamburgu. Postać Stoertebekera obrosła legendą; napisano na jego temat wiele książek i nakręcono kilka filmów nie licząc się zbytnio z faktami. W Ralswiek od wielu lat odbywa się latem Festiwal Stoertebeckera polegający na plenerowych przedstawieniach – rocznie bierze w nich udział ponad 300 000 widzów.

  • 27.07. (Ralswiek – Kloster; 21 Mm) Pogoda słoneczna; wiatry zmienne 0 – 3 B z dowolnych kierunków; „mazurska żegluga” po Grosser Jasmunder Bodden. Około południa wchodzimy „na próbę” do portu Martinshafen. Obskurnie i hałaśliwie; duże prace załadunkowe piachu i żwiru z udziałem barki ze Szczecina (Łyko 3); szybko uciekamy. Wieczorem wracamy do Kloster; port jest załadowany do granic możliwości. Kotwiczymy około 1 km od portu przy płytkim brzegu w towarzystwie niemieckiej mieczówki; ciepły bezwietrzny wieczór z pełnią Księżyca.
  • 28.07. (Kloster – Sassnitz; 34 Mm) Wstajemy o 0500; bezchmurnie 3 – 4B z W do NW; refujemy grota i około 0600 odchodzimy na żaglach aby nie  okręcać śruby silnika zielskiem. Na torze wodnym prowadzącym na Bałtyk wieje już 4 B „prosto w mordę”; do wysokości Dranske pomagamy silnikiem. Za cyplem mamy już bajdewind lewego halsu i śmigamy 5 knotów na samych żaglach. Wiatr się wydmuchuje i przed Cap Arkona zdejmujemy refy; opływamy przylądek o 1030 a potem się wleczemy pod klify koło Sassnitz przy wietrze 1 – 2 B z fordewindu. Klify śliczne ale o tej porze dnia – źle oświetlone; na wszelki wypadek mimo wszystko fotografujemy. W samym Sassnitz jest wielki port handlowo – rybacki; jachty stają do falochronu alongside lub do dalb. Hafenbiuro jest po drugiej stronie portu (około 1 km drogi); w nim samotny hefenmajster (jest około 1700) w wielkim biurowcu kasuje 8 euro/doba i „róbta co chceta”. Trzy „tojtojki”, woda i prąd na falochronie; brak jakichkolwiek umywalek i natrysków. Wieczorem pogoda się definitywnie załamuje; chmury i silny wiatr z W; zasypiamy przy akompaniamencie gwizdu na olinowaniu i chlupocie fal o rufę Ewy 3.
  • 29.07. (Postój w Sassnitz) Ranek pochmurny i deszczowy; zimno i nadal mocno wieje z W do SW. Próba wycieczki rowerowej kończy się szybko deszczem; przemoczeni wracamy na łódkę; seans płytowy i drzemka. W Sassnitz są duże pozostałości „architektury enerdówka” i nieśmiertelny chyba „hohseekutter” M. J. Kalinin – jego armatorem jest chyba umysłowy masochista. Plusem są świeże i niedrogie rybki, dostępne bezpośrednio w porcie; nabywamy i smażymy. W nocy nadal chlupie i pogwizduje.
  • 30.07. (Postój w Sassnitz) Ranek budzie pewne nadzieje; nadal pogwizduje ale na niebie widać znaczne fragmenty błękitu. O 0630 jadę po benzynę (4 km ale powrót „z górki”); w drodze powrotnej kupuję w supermarkecie świeże bułeczki, jajka i jarzynki. Jemy dobre śnadanko; znowu pada. Kupujemy rybki na obiad i wykonujem spacery po falochronie w chwilach nieco lepszej pogody.
  • 31.07. (Postój w Sassnitz) Nareszcie dobra pogoda ze słoneczkiem; jedziemy rowerami na klify Jasmunder National Parku. Ścieżka (10 km) górą klifu jest dla pieszych i z roweramy staje się prawdziwym torem przeszkód za to widoki wspaniałe. Pociesza nas obecność Niemców z wózkami dziecięcymi. Wracamy do portu lekutko wykończeni tym torem przeszkód robiąc po drodze zakupy. Niedaleko od nas cumuje mały jacht balastowy pana Witalisa Plewy; żegluje we dwójkę z małżonką. Mały wieczorek zapoznawczy na Ewie3; wymieniamy doświadczenia – analizuję „wady i zalety mieczówki w porównaniu z małym jachtem balastowym”; cóż jak się chce mieć łódkę „pod ręką” w Warszawie, to trzeba z czegoś zrezygnować.  Zgodnie z prognozą jutro ma wiać maksimu 3 B ale S do SE czyli znowu „dokładnie w mordę”.
  • 1.08. (Sassnitz - Thiessow; 20 Mm) Rano jakby mniej wiało; 0530 wychodzimy i na silniku idziemy w kierunku Goehren; yamaha „na pół gazu” radzi sobie bardzo dobrze z 3B „dokładnie w mordę”. 1030 stajemy na kotwicowisku w pobliżu Thiessow. Pogoda burzowa; ciepło; dwukrotnie szkwały zdejmują nas z kotwicy (zielsko na dnie); wreszcie stajemy na dwóch kotwicach. Noc bez wiatru upływa spokojnie. Ładny poranek po deszczu.
  • 2.08. (Thiessow - Ziemitz; 21 Mm) Poranek zamienił się na mglisty i bez wiatru; 1000 wychodzimy na silniku w kierunku Peenemunde; próbujemy nieco żeglować ale wobec bardzo słabego wiatru jedziemy głównie na silniku aż do Wolgast. Jemy na kotwicy obiad czekając na otwarcie mostu o 1645. Około 1600 idzie solidna burza z piorunami; dokładnie w chwili otwierania mostu ogarnia nas uderzenie wiatru i tropikalna ulewa; nic nie widać na długość jachtu – ponad 20 jachtów manewruje „w miejscu” na oślep – niezły hydrocyrk. Ulewa trwa 10 minut i po niej przechodzimy most; jako ostatni przechodzi ogromny holenderski rejowiec z bocznymi mieczami. Na silniku idziemy do Ziemitz – stajemy po raz trzeci dokładnie w tym samym miejscu; porcik ja zwykle zaciszny, uroczy i tani.
  • 3.08. (Ziemitz - Usedom; 21 Mm) Pogoda wyraźnie się psuje; pochmurno, mżawka, słaby wiatr z NW. Wychodzimy około 1000; wiatr ustala się na 3B z NW; jedziemy ekpresowo czysto na żaglach baksztagiem lub fordewindem. Czekając na otwarcie mostu w Zechrin jemy obiad. Po wyjściu na Kleines Haff wiatr tężeje; wchodzimy na Usedomer See i stajemy na noc na kotwicy w zacisznej mulistej zatoczce koło Usedom.
  • 4.08. (Usedom - Trzebież; 27 Mm) Po śniadaniu około 1000 wychodzimy na Kleines Haff; wieje 2 – 3 B z S; słonecznie. Kursem 120 idziemy bajdewindem prawego halsu prosto na Altwarp. Potem mały slalom między sieciami i około 1800 stajemy w Trzebieży zamykając pętlę Polska – Niemcy - Dania – Niemcy - Polska. W porcie stwierdzamy „tajemnicze niedomagania miecza” – nie daje się wybrać do końca (pewnie coś utknęło między mieczem a skrzynią; pora dnia i brudna woda zniechęcają mnie do nurkowania).
  • 5.08. (Trzebież – Mańkowski Zakręt; 4 Mm) Po śniadaniu kupujemy w porcie rybackim dwa świeżutkie sandacze i na silniku jedziemy na Mańkowski Zakręt w celu zdiagnozowania „choroby miecza”. Przy wiejącym aktualnie 3B z S jest tam brzeg dobrze osłonięty z twardym piaszczystym dnem. Stajemy do brzegu i stwierdzamy z zadowoleniem, że „miecz wyzdrowiał” (zapewne to „coś” wypadło). Urządzamy dzień gospodarczo – gastronomiczny (tzn. myjemy łódkę, suszymy liny i graty oraz smażymy sandacze). Pod wieczór wiatr się wydmuchał; miły „wieczór na redzie” i bezwietrzna noc.
  • 6.08. (Mańkowski Zakręt – Szczecin - Dąbie; 14 Mm) O świcie całkowity sztil; 0500 odpalam silnik nie budząc Ewy (?); 0800 śniadanie na kotwicy na Dąbiu; nadal brak wiatru; słonecznie i upalnie – kąpiele. Około 1200 wchodzimy do „Centrum Euroregionalnego....”. Upał przedburzowy; klarujemy łódkę do transportu i wykonujemy telefony uzgadniające akcję. Overholung przed burzą, która „rozchodzi się po kościach”. Ciąg dalszy sandacza na obiad i sjesta.
  • 7.08. O świcie przyjeżdża p. Waldemar z lawetą; jemy wspólnie śniadanie, ładujemy dźwigiem Ewę3 na lawetę i wracamy z pewnymi przygodami na Zalew Zegrzyński. Około drugiej w nocy wodujemy w Jadwisinie ze slipu, odpalamy silnik w wracamy do portu macierzystego JKPW. Finis coronat opus – szkoda że już.


To był BARDZO fajny rejs. Chyba wrócimy w roku przyszłym do Danii. 
To by było na tyle
Ewa Dziduszko
Waldemar Ufnalski

Do sprawozdania została załączona „duuuuża galeria” podpisanych fotek – staraliśmy się ze wszystkich sił aby była interesująca i zachęcająca do obejrzenia oryginału;  aby ją obejrzeć w całości należy „ kliknąć” poniższy link (i wybrać opcję „wszystkie”). Galeria w lepszej rozdzielczości jest dostępna na platformie Google - link - DANIA_2010_pokaz_sredni

 


Aby zobaczyć zdjęcia zapraszamy do działu ZDJĘCIA - ZDJĘCIA 2010-2010_REJS-DANIA